Opowiadanie napisałam dla mojego Kota,jednak dedykuję je winstonom jagodowym. Myślę o was zawsze, gdy noc jest ciemna i zimna, a kocyk za krótki.
A tak serio to ily Lusiaczku.
Tytuł to pierwsza linijka pierwszego lepszego egzorcyzmu. Egzorcyzm by się przydał.
Prowadzę mały remont. Usunęłam kilka ze starszych postów, nie wiem czy warto przerzucać tu rzeczy z wielkiej fali, więc pewnie tego nie zrobię. Jestem leniwa.
A, sorry że ten obrazek w szablonie taki ciapowaty, mówiłam że jestem leniwa.
Tak, to jest Tom Marvolo Riddle i Harry Potter. Razem. W pewnym sensie.
To nie moja wina.
Exsúrgat
Deus et dissipéntur inimíci ejus
Jego
palce przyłożone do twoich ust wcale nie przypominały palców,
raczej szpony, które wbijały się boleśnie w twój policzek,
brutalnie cię uciszając. Drugą ręką trzymał cię tak, żebyś
nie mógł mu się wyrwać, blokując twoje obie ręce i przyciskając
cię mocno do siebie, ciało przy ciele, niemo szamocąc się w
pustej szafie. Cichy warkot wyrwał się spomiędzy twoich
opuchniętych warg. On szarpnął tobą, sucho szepcząc w twoje
ucho.
-
Cicho, Potter. Nie mogą nas znaleźć.
Coś upadło na podłogę w pokoju. Przez chwilę
panowała cisza tak głucha, że słyszałeś tylko bicie własnego
serca, które wydawało ci się głośne co najmniej jak wystrzały
armatnie. Potem słyszeliście przeciągły jęk, gardłowy śmiech i
długo, bardzo długo rozbrzmiewał żałosny szloch. Starałeś się
nie słuchać, ale ciekawość była w tobie zbyt silna – szafa w
której byliście ściśnięci była szczelnie zamknięta, nie mogłeś
nic zobaczyć, jak mógłbyś się więc powstrzymać przed
słuchaniem? Więc słuchałeś.
Z
trzecim z kolei odgłosem łamanej kości, Tom próbował zasłonił
ci uszy.
-
Kupiłem ci kwiaty. - Tom wszedł do ciemnego pokoju na strychu
waszego aktualnego domu. Spojrzałeś na niego spode łba, z irytacją
spoglądając na bukiet czerwonych róż. - Po cholerę?
-
Żeby okazać ci moje uczucia, oczywiście. - Tom uśmiechnął się,
czarujący jak zawsze. Tylko prychnąłeś, wracając do przerwanej
lektury. Tom westchnął Podszedł do ciebie i kucnął, kładąc
dłonie na twoich kolanach by utrzymać równowagę.
-
Pozbyłem się też truchła. I posprzątałem. Możemy stąd zejść.
- powiedział, patrząc ci w twarz. Kiedy nie zareagowałeś, chwycił
cię za podbródek, zmuszając do tego samego.
-
Harry, spędzimy tu jeszcze kilka dni, nie mam zamiaru siedzieć na
strychu. Tu cholernie capi.
- To
od wtedy, kiedy tu przyszedłeś.
-
Przezabawne, Potter. - Jego palce gładzą twoje usta. Uśmiechnąłeś
się, rozchylając je delikatnie. Potem zatopiłeś zęby w jego
skórze.
Spaliście
na zmianę, najpierw Tom potem ty.
Nie
należał do tych, którzy spali najsłodziej. Cały czas napięty,
na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się grymas, wiercił się,
oparty o wezgłowie wąskiego, jednoosobowego łóżka. Siedziałeś
obok, prawie nieruchomo, co jakiś czas tylko zmieniając miejsce, w
którym skupiałeś wzrok – książka, ogień w kominku, jego
twarz, książka, ogień w kominku, jego twarz, tak już od ponad pół
godziny. Czasami miałeś ochotę go pocałować. Czasami miałeś
ochotę go opluć. Rzecz normalna dla każdego późno nastoletniego
związku. Kiedy znowu na niego patrzysz, akurat się budzi.
-
Twoja kolej na sen, co?
Stróżka
śliny spłynęła po policzku Harrego, ale nie zwrócił na to
uwagi. Był nieco zajęty osłanianiem się przed bezmyślnymi
uderzeniami i kopnięciami kierowanymi w jego stronę. Na dźwięk
głupawego rechotu pobrzmiewającego wokół niego, zacisnął dłonie
w pięści, poprzysięgając sobie -Pożałują. Zaraz wstanę i
wtedy pożałują.-, nie żeby tak się miało stać. Kto byłby na
tyle głupi, żeby próbować pokonać w samotności sześciu rosłych
trzecioklasistów. Szczególnie gdy jest się chuchrem,
nieudacznikiem bez przyjaciół i „ciotką”. Szczególnie gdy
jest się Harrym Potterem.
Tak
więc Harry wolał to raczej...przeczekać. Tak. Jeszcze kilka
kopniaków. Parę uderzeń. Siniak, dwa, może dwadzieścia. Kogo to
zresztą obchodzi. Na pewno nie jego rodziców.
-Hej,
co tu się dzieje? - Nagle wszystko cichnie. Na Harrego przestają
padać uderzenia. Jednak ciągle nie otwiera oczu. Leży, w ciszy
która go otacza.
-
No co się tak gapicie? Kogo tam macie? - Głos jest cichy i łagodny.
Harry jest ciekawy do kogo należy, nie jednak na tyle, żeby
spojrzeć.
-
A, taki tam jeden szczyl, nic ciekawego szefuńciu. - „Szefuńciu”?
Harry niepewnie rozchyla powieki, ale jedynym co widzi są ostre
promienie światła i niewyraźne kształty. No jasne. Jego stłuczone
okulary leżą trzy metry dalej.
Chwilę
potem „Szefuńcio” klęczy przed Harrym, przyglądając mu się z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-
Erm...Szefie? - Jeden z chłopaków wyrywa się przed utworzony
szereg. Uciszony jest niecierpliwym machnięciem ręką. Jest tak
blisko Harrego, że jest on w stanie w miarę wyraźnie zobaczyć
jego twarz.
-
Jak się nazywasz? - pyta. Ton jego głosu jest ciepły,a wokół
nich panuje poruszenie. Szóstka oprawców powoli rozchodzi się,
zostawiając ich samych sobie.
-
Nazywam się Harry Potter.
-
Witaj, Harry. Nazywam się Tom Riddle. - Tom uśmiecha się samymi
kącikami ust. Uśmiech ten nie sięga jego oczu, ale Harry tak czy
siak uznaje go za ujmujący.
- Harry. - Budzisz się, czując dotyk na swoim ramieniu. - Czas się
zbierać.
Twój oddech rozwiewa się wokół twojej głowy jako mgiełka
zmrożonego powietrza. Masz ochotę zapalić. Idziecie szybko, ty
nieco z tyłu, nigdy nie miałeś najlepszej kondycji. Widzisz przed
sobą plecy Toma, noszącego tylko cienki, wczesnojesienny płaszcz i
niebieską, kraciastą chustę służącą jako szal. Sam nie nosisz
nic cieplejszego. Nie przeszkadza ci to, szybki marsz zdążył cię
już rozgrzać, a jesteś w miejscu, w którym nawet w ekstremalnie
złych warunkach nie da się myśleć o tym, że jest zimno.
Jesteś w końcu w miejscu, o którym tyle naczytałeś się, gdy
jedynym co cię interesowało była literatura piękna. Tak, była to
druga klasa gimnazjum, no i tak, interesowałeś się tym tylko
dlatego, że twoja matka cytowała coś co drugie zdanie, ale
niektóre rzeczy po prostu zostają w głowie.
Są to rzeczy takie, jak obraz białego światła spływającego
łagodnie ku ziemi, między gałęziami nagich, przemarzniętych
drzew. Jezioro, o skutej lodem tafli, przypominającej mętne lustro.
Głębokie zaspy śniegu, skrywające pod sobą warstwy gnijących
liści. Ten las jest martwy, myślisz, ale jak przy tym piękny.
-
Potter? - Harry z niechęcią oderwał się od lektury. Nie, żeby
czytał coś niezwykle ciekawego, oraz nie, żeby był ty z własnej
woli. Nawet on miał ciekawsze rzeczy do robienia. Ale zdecydowanie
nie miał ochoty na rozmowę. Przynajmniej do chwili, w której nie
podniósł wzroku.
Tom
patrzył na niego. Po prostu patrzył. Harry spodziewał się, że
będzie się uśmiechał, ale miał zimny, neutralny wyraz twarzy.
Dopiero po chwili, jakby o tym zapomniał i dopiero sobie
przypominał,uśmiechnął się, siadając obok Harrego.
-
Co tu robisz? - zapytał, wyjmując swoje podręczniki.
-
Ginsberg. - rzucił Harry,
jakby to było odpowiedzią samą w sobie.
-
Co z nim? - Tom podniósł głowę znad dopiero rozłożonego
zeszytu, wyraźnie zaciekawiony.
-
No...to, czego po Ginsbergu można się spodziewać, nie? Stara
kutasina...
-
Uważam, że profesor Ginsberg to bardzo inteligentny człowiek.
Przyznam, że to mój ulubiony nauczyciel. - Harry poczuł się
głupio. Ginsberg był starą kutasiną,ale...
- A
więc czemu tu jesteś? Twoja odpowiedź była trochę niepełna. -
Tom wbijał wzrok w notatki, w tej chwili już niezainteresowany
rozmówcą. Harry czuł się teraz jak skończony idiota. „Uczepił
się mnie. Stary kutasina się mnie uczepił.” - pomyślał.
-
Narozrabiałem. - Na mruknięcie, które wydało się Harremu
pytające, dorzucił. - Oceny z chemii mi spadły. Powiedział, że
mam usiąść na...tyłku i się uczyć. Stwierdził, że w domu tego
nie zrobię, więc wpisał mnie na godzinę dziennie do biblioteki
żebym się uczył.
-
Uh-um.
-
Sprawdzają mi obecność. To prawie jak więzienie.
-
Czekaj, aż będziesz miał egzaminy końcowe. To to dopiero jest
więzienie.
-
Przekonujesz się o tym?
-
Codziennie, dwie godziny dziennie. Stara kutasina stwierdziła, że z
taką wiedzą to mnie do rozszerzenia nie dopuści.
Drzwi do chaty otworzyły się, a w środku zrobiło się nagle o
wiele zimniej. Wiatr porwał ze sobą strony książki, którą
trzymałeś w ręce. Tom uśmiechnął się do ciebie szarmancko,
opierając o próg drzwi i zostawiając na nim plamy krwi.
- Jestem w domu, kochanie. Co na obiad?
Drewniana bela była w tym miejscu najlepszym zamiennikiem
porcelanowej wanny, a ciepła woda zagotowana w zardzewiałym
czajniku największym luksusem. Okrwawione ubrania leżały
porozrzucane na podłodze, były już do niczego. W dłoni trzymałeś
szmatkę, którą wcześniej tego ranka uszczelniałeś okno.
Jego skóra była biała i przypomina ci śnieg, w którym dreptałeś
wczoraj. Z tym, że skóry w tej chwili było mało, pokryta była
krwią, gdzieniegdzie świeżą i nawet trochę ciepłą, w innych
miejscach już zakrzepłą w skorupę, którą zdrapywałeś przez
szmatkę paznokciami. Wpadała z cichym pluskiem do wody.
- Nikogo nie zabiłem...ani nic. - powiedział, jakby przepraszająco.
Nic nie odpowiedziałeś, dalej pozbywając się skorupy, która
obrastała są jego łopatki.
Miał taką cholernie ładną skórę. Jego ramiona były już
czyste, myłeś ja na początku, razem z szyją, długą, długą
szyją. Znalazłeś tam brzydkie zadrapanie, ale nic nie
powiedziałeś.
Woda w której go obmywałeś była różowa, tak jak fragmenty jego
ciała, które szorowałeś za mocno. Chciałeś wbijać paznokcie w
jego skórę.
Cholernie ładną skórę, pogładziłeś dolną część jego pleców
i dostał gęsiej skórki, ty to widziałeś, nie, poczułeś.
Chciałeś ją całą zdrapać, ale najpierw musiałeś zdrapać całą
krew.
Białe światło wpadało przez okno, a ty pomyślałeś, że Tom
byłby dobrą muzą dla kogoś, kto chciałby tracić czas na pisanie
o nim.
Nie o nim. Tylko o jego skórze. Całe strony, całe rozdziały, całe
tomy o jego skórze,oprawione w...
- Harry? - Jego głos przywołuje cię do porządku. Patrzysz na
swoje ręce i widzisz pod paznokciami krew. Tom odwraca głowę,
zaniepokojony. - W porządku?
- Tak...tak, jasne. - mówisz, jedną ręką ukrywając małe
wybrzuszenie w spodniach, w drugą natychmiast zmywając krew,
płynącą powoli w dół jego pleców. Obok zadrapania które przed
chwilą sam stworzyłeś, widzisz dziesiątki innych, stare i młode,
duże i maleńkie, myślisz i nie wypowiadasz na głos tego, co roi
się teraz w twojej głowie.
Właśnie zagotowałeś wodę na herbatę, gdy weszli. Byli ubrani w
grube, puchowe kurtki, futrzane czapki i skórzane rękawiczki. Jeden
z nich uśmiechnął się do ciebie, reszta chyba uznała, że
najlepiej będzie jeśli potraktują cię jak powietrze. Zapytałeś
tego, który się do ciebie uśmiechnął, czy chce żebyś mu zrobił
herbaty, a wtedy od razu zaczął zachowywać się jak reszta. To
nawet lepiej, bo od początku nie miałeś zamiaru dzielić się z
nim herbatą.
Tom spojrzał na ciebie spojrzeniem „dorośli będą rozmawiać,
nie przeszkadzaj”, po czym wstał z podłogi na której wcześniej
coś maział („zakurzona podłoga to dla artysty najlepsze płótno”)
i wyszedł z nimi do drugiego pokoju.
Pomyślałeś, że to tylko dla pozorów, i już po chwili byłeś
pewien, że miałeś rację. Zza bardzo cienkich ścian wszystko
słyszałeś.
- Jesteś pewien, że nie zostawiłeś żadnych śladów? - Szukasz
pudełka z kostkami cukru.
- Oczywiście że nie, wydaje ci się że jestem amatorem? -
Wyciągasz z niego dwie kostki.
- Co z odciskami palców? - Wrzucasz je do kubka.
- Uh...nałożyłem na opuszki palców warstewkę kleju. Były
gładkie. - Mieszasz.
- Dobrze, już dobrze, nie zadzieraj nosa, Voldek. - Jesteś pewien,
że słyszą jak łyżka obija się o ścianki naczynia.
- Macie tu cały raport. Informacji było za dużo, żebym wam to
teraz opowiadał. Tak szczerze powiedziawszy to nie mam ochoty
patrzeć wam w te parszywe mordy. - Spijasz pierwszy łyk.
- Dobrze się z tobą robi interesy, młody. Daleko zajdziesz.
Informacje od następnego klienta uzyskasz później. Pewnie w
sobotę. - Wzdychasz cicho, myśląc o tym, że chciałbyś dodać to
tej herbaty trochę cytryny.
- Świetnie. - Albo soku malinowego.
- W tym czasie masz wolne. Możesz zajmować się swoim chłoptasiem
ile zechcesz...a jeśli potrzebujesz pomocy, to... - Mimowolnie się
uśmiechasz, ale zaraz po tym krzywisz. Żadne z przybyłych nie
grzeszyło urodą.
- Bardzo zabawne, Tony. - Śmiejesz się w głos. Pogarda z którą
Tom wypowiada imię mężczyzny lekko cię rozczula.
Harry
jest pewien, że mroźne powietrze zaraz rozsadzi mu płuca od
środka, ale biegnie dalej przed siebie, chrapliwie wciągając w nie
powietrze przez szeroko otwarte usta. Słyszy obok siebie świst, gdy
357 magnum przebiła się przez drzewo rosnące kilka metrów przy
nim. Jego umysł jest pusty, ale wie co to za nabój i wie co to za
broń. Tom kiedyś mu o nim opowiadał, „Jakbyś dostał kulą
armatnią”, silny odrzut. Harry nie czuł już nóg, ale mimo to
nagle zaczął biec szybciej. Był kilka metrów za Tomem, teraz się
z nim zrównał. On rzucił mu szybkie spojrzenie, wypełnione tym,
czego Harry nie chciał widzieć.
Ekscytacją.
Tom nucił pod nosem Wild world. No, przynajmniej sam refren,
gdyby znał całą piosenkę z pewnością kazałby Ci zanucić sobie
początek, a tego mógłbyś nie wytrzymać.
Tom zawsze nucił, gdy gotował. Zauważyłeś to już dawno, tak
samo jak zauważyłeś, że jego wiedza o muzyce jest raczej
ograniczona. Kiedy nie nuci Wild world, zajmuje się czymś w
stylu Wish you were here albo Tainted love. Nie, żebyś
uznawał uznawał je za złe piosenki, nic z tych rzeczy, po
prostu...to były jedyne piosenki które znał Tom. Przynajmniej
każda była autorstwa kogoś innego, było jakieś urozmaicenie.
Wracając jednak do gotowania w wykonaniu Toma...było ono jeszcze
gorsze niż jego wykształcenie muzyczne.
- Voilà! - Tom wrzasnął, z zadowoleniem zdejmując garnek znad
ognia. Postawił go na niewielkim stołku i odkrył pokrywkę. -
Fasola po bretońsku!
Jedno spojrzenie i już wiedziałeś, że nie zamierzasz tego jeść,
czym dość szybko podzieliłeś się ze światem. Tom spojrzał na
ciebie poważnym wzorkiem.
- Harry Harry wpierdalaj komary. - rzucił tylko, siadając przy
stole i wkładając łyżkę w mocno przypaloną fasolę.
Siedziałeś obok niego, całkowicie ignorując i doczepkę, i garnek
ze spalonym jedzeniem. Przez chwilę przyglądałeś się jak Tom je,
po czym zadałeś nurtujące cię od wcześniejszego dnia pytanie.
- Co to znaczy „Voldi”? - Tom oderwał się na chwilę od
jedzenia i sięgnął po kartkę i długopis leżące na szafce obok
stołu.
- Voldemort. - Naprostował, po czym wypisał na kartce swoje imiona
i nazwisko. Potem odprowadził od każdej litery kreskę i rozrysował
pod nimi I am lord Voldemort.
- Nie sądziłeś chyba, że pozwolę się nazywać wśród
nich „Tom”? - Powiedział, po czym znowu spojrzał do garnka.
Skrzywi się na jego widok, najwyraźniej decydując, że on też nie
będzie tego jednak jadł. Zdrowie ponad dumę. Odepchnął go na
drugi koniec stołu, tuż obok ciebie, ciągle przyglądającego się
kartce.
- Co? - zapytał, na co ty podnosisz głowę z głupkowatym
uśmiechem.
- Nic, nic. Po prostu uważam, że bardziej pasowałoby ci Mr.
Tom, A Dildo Lover.
- Co ci się stało...? - Harry zapytał, tak cicho że sam ledwo
mógł usłyszeć swój głos, nawet nie ważąc się podnieść
głowy. Jednak nawet jeśli Tom nie usłyszał, Harry wiedział, że
Tom zrozumiał.
- Spadłem ze schodów. - Powiedział od niechcenia. Jessy z 2B
powiedział, że ktoś w tłumie uderzył do łokciem, Ronaldowi z
1C, że gdy wracał do domu znalazł się w ciemnym zaułku o
zdecydowanie nieodpowiednim czasie, a Marcy z 3A powiedział, że gdy
sprzątał swój pokój spadło na niego ciężkie pudło. Harry
rzucił mu spojrzenie spod ukosa, żeby ponownie przyjrzeć się
śliwie pod okiem, opuchniętej, rozciętej dolnej wardze i siniakowi
na szyi, który niepokojąco przypominał mu kształtem
palce...zdecydowanie ciężkie pudło, nie ma co.
- Dlaczego kłamiesz?
- Dlaczego delta nie obliczy się sama? - Tom westchnął,
rozpisując na kartce iksy. Harry odwrócił się w swoją stronę.
Patrzyłaś na niego gdy spał. Delikatnie zarysowane kości
policzkowe, głęboko osadzone oczy o wachlarzu długich rzęs, skóra
biała jak śnieg, włosy czarne jak heban, usta czerwone jak śnieg.
Tak wyobrażałeś go sobie w panującym półmroku. Tak znałeś go
na pamięć w panującym półmroku. Ale półmrok to było dla
ciebie za mało. Ostatnio sypiał jakoś lepiej. Chciałeś zobaczyć
spokojny wyraz jego twarzy gdy śpi. Chciałeś poczuć zapach jego
skóry, w tym poniekąd intymnym, niedostępnym dla nikogo
zagłębieniu u jego szyi. Chciałeś zanurzyć palce w jego włosach.
Nachyliłeś się nad nim, powoli, zbliżając się tak cicho jak
mogłeś, za żadne skarby nie chcąc obudzić go ze snu. Złożyłeś
swoją twarzy przy jego, czując ciepły, regularny oddech za swoim
uchem.
Harry nigdy wcześniej nie był w domu Toma, ale znał do niego
drogę. Teraz jednak, po dostaniu się do niego z drugiego końca
miasta, stał przed drzwiami, wahając się.
Może nie powinien się wtrącać. Może powinien zająć swoimi
sprawami. Może powinien wrócić do domu.
Jednak minęło już dwanaście dni od kiedy ostatnio Harry
widział Toma, a wiedział, że ani jednego dnia już z tym nie
wytrzyma. Zapukał do drzwi.
Pięć minut później stał w ciemnym holu, rozglądając się
niepewnie. Na zewnątrz był jeszcze widno, tu natomiast, w tym
długim korytarzu o oknach szczelnie zasuniętych kotarami, panował
mrok. Zamknąłeś za sobą drzwi, cicho, jakby nie chcąc zakłócić
spokoju tego miejsca. Skarcił się jednak w myślach, zdając sobie
sprawę, że zachowuje się jak włamywacz. Posądzenie o włamanie
było ostatnim, czego Harry w tej chwili potrzebował.
Ruszył przed siebie, rozglądając się ciekawo na boki. Nie
zauważył jednak wywróconego stojaka na płaszcze, leżącego w
poprzek wąskiego pomieszczenia.
Wylądował miękko na zakurzonym dywanie, a jego okulary
poleciały gdzieś obok. Zaklął cicho, po omacku szukając ich, gdy
coś skupiło jego uwagę. Ze swojego miejsca mógł dostrzec strugę
światła, wyciekającego spod zamkniętych drzwi. Harry wstrzymał
oddech, wsłuchując się uważnie, w nadziei, że usłyszy coś, co
wskazywałoby na to, że ktoś za nimi jest.
Gdy wreszcie poczuł pod palcami zimny dotyk drutu, Harry wyłapał
z cichy miarowe dudnienie. Zdał sobie sprawę że słyszał je już
od początku, ale było czymś tak stałym, że skryło się za
wszechobecną ciszą. Wstał, tym razem spoglądając na swoje stopy,
zbliżając się do drzwi z narastającym niepokojem.
Pierwszą rzeczą którą Harry zobaczył gdy otworzył drzwi, był
najpiękniejszy uśmiech na świecie, który zauroczył go nawet
wtedy, gdy leżał pobity wśród szkolnych błoni, wiedząc, że
uśmiech ten nie jest niczym dobrym.
Potem Harry zobaczył, że rozpromieniona twarz Toma jest
opuchnięta i mokra. Gdy oderwał wzrok od jego postaci, zobaczył
całą resztę.
Na kuchennym stole, bo była to kuchnia, leżała głowa kobiety.
Jej oczy były szeroko otwarte, wbite przed siebie, z wyrazem jakby
oskarżycielskim. Wbite prosto w Harrego. Jej twarz była blada,
pokryta rozbryzganą juchą, brudzącą też jej szyję, dekolt i
odkryte ramiona. Głowa uniosła się nagle, poderwana przed dłoń
zanurzoną w jej długich, prostych włosach, po czym opadła, z
głuchym dudnieniem. Gdy wznosiła się, Harry mógł zobaczyć żywe
mięso, kawałki pogruchotanej kości i coś, co wyglądało na...
Dum.
Dum.
Dum.
Harry upadł na kolana, przyciskając dłonie do ust, targany
nagłymi torsjami. Zwymiotował na brudną podłogę, ledwo słysząc
pośpieszne, ciężkie kroki, gdy ostatnie „dum” ucichło.
- Nie! - To usłyszał wyraźnie. Podniósł załzawione oczy, nie
patrząc nawet na stojącą przy nim postać, która zastygła w
połowie ruchu. Wpatrywał się w postać Toma, który w trzech
długich krokach znalazł się przy nim.
- Bo co? - mocny, chrapliwy głos wprawił Harrego w drżenie.
Łykał łzy, nie wyglądając za stojącego przed nim Toma.
- Nie zabijaj go. - Tom szepnął, stojąc tak, by ukryć
skulonego Harrego przed wzrokiem mężczyzny tak dokładnie jak mógł.
- Wszystko widział. Co to w ogóle za szczyl? - w głosie
mężczyzny pobrzmiewało rozdrażnienie. „Umrę.” Pomyślał
Harry, dopiero teraz powoli orientując się w sytuacji. Powoli
podniósł drżącą głowę, ześlizgując spojrzenie po plecach
Toma, unikając wzrokiem postaci mężczyzny, który z chwili na
chwilę wydawał się coraz bardziej rozgniewany, szukając kobiety.
Coś w jej twarzy. To coś w jej twarzy, czego na początku nie
dostrzegł.
- Moją własnością i nic ci, kurwa, do tego. - w głosie Toma
był lód. Długo mierzył się z mężczyzną na spojrzenia. W końcu
mężczyzna westchnął cierpiętniczo, tak teatralnie, że nawet
Harry mógł to usłyszeć, gdy akurat jego dudniące serce nie
zagłuszało rozgrywającej się przed jego oczami sceny.
- Świetnie, Voldziu, rób co chcesz. Jeśli dzieciak nas wsypie,
sam zmiażdżysz mu czaszkę. Mogę trochę pomóc. - mężczyzna
zbliżył się do nich, na co Harry jakby skurczył się w sobie,
przyczołgując się bliżej ściany. Mężczyzna położył dłoń
na ramieniu Toma, po czym skinął mu głową i wyszedł.
Tom zacisnął pięści, wciąż zwrócony do Harrego plecami. Gdy
po pewnym czasie w końcu się odwrócił, na jego twarzy gościł
uśmiech.
- Nie miej tego za złe Janusowi, często ma takie humorki. -
powiedział lekko, przyklękając przy Harrym. Schwytał jego drżące,
zesztywniałe dłonie w swoje własne, przyciągając je do swojej
twarzy, całując opuszki jego palców. - Nie płacz już tak. Leżysz
we własnych rzygach, wiesz?
- Tom... - wyszlochał Harry, między jednym chrapliwym oddechem a
drugim.
- Nie musisz się bać. Jesteś mój, więc nic ci nie grozi.
- Tom...!
- Cicho. Wiele się teraz zmieni. Widziałeś dużo, więc nie
możemy tu tak po prostu zostać. I tak sam nie mogę tu dłużej
zostać, więc w sumie dobrze się złożyło, że to widziałeś.
Nie będziemy musieli się rozstawać, nie cieszysz się? - Tom
przycisnął dłonie Harrego do swoich policzków, uśmiechając się
tak promiennie, jakby spotkało go największe szczęście na
świecie.
- Tom...Tom, twoja matka...! - Tom zmarkotniał, przesuwając się
nieco, by Harry nie mógł już patrzeć na martwą kobietę, ułożoną
przy stole jak zepsuta lalka.
- Niczym się nie przejmuj. Przyzwyczaisz się.
Przycisnąłeś zimne wargi do szyi Toma, mrużąc oczy. Pomyślałeś,
że mógłbyś spędzić tak całe życie, a co najmniej całą noc.
Usłyszałeś jakiś dźwięk z piętra niżej, jakby coś stłukło
się, strącone na podłogę. Otworzyłeś oczy, niechętnie wstając
i narzucając na ramiona zapinany na guziki sweter. „Pewnie kot,
za dużo się ich tu roi...” - pomyślałeś, wychodząc z
waszej prowizorycznej sypialni i zamykając za sobą drzwi, cicho, by
nie obudzić śpiącego Toma.
Przetarłeś oczy, schodząc po schodach, uważnie stawiając stopy
na skrzypiących, spróchniałych stopniach. Gdzieś w ich połowie
zdałeś sobie sprawę, że to wcale nie musi być kot. W tym samym
momencie znowu usłyszałeś jakiś dźwięk.
Wrócić na górę i obudzić Toma, czy samemu sprawdzić co się
dzieje?
Już nie jeden raz wybudzałeś go pod pretekstem tego, że ktoś
może być w waszej kryjówce. Za każdym razem alarm był fałszywy,
za każdym razem wychodziłeś w oczach Toma na debila. I tchórza.
To było chyba nawet gorsze.
Następny stopień był ruchomy, właściwie już prawie oderwany od
reszty schodów. Pochyliłeś się, po czym bez większego trudu
wyrwałeś do końca deskę, będącą kiedyś podstawą stopnia,
która odchyliła się z głuchym jękiem. Przeskoczyłeś brakujący
stopień, po czym znowu zacząłeś schodzić po schodach tak
bezgłośnie jak mogłeś, wyłapując z ciszy każdy najmniejszy
dźwięk. Nie słyszałeś jednak niczego, prócz własnego oddechu i
dudniącego serca.
Gdy znalazłeś się na niższym piętrze byłeś już całkowicie
spokojny, nawet lekko się uśmiechałeś. Deskę, którą dzierżyłeś
niczym miecz, oparłeś teraz o ścianę, po czym pochyliłeś się,
by pogłaskać kota wylegującego się na dywanie. Prawdopodobnie
uratowało ci to życie.
Kula wbiła się gdzieś w framugę, przelatując tuż nad twoją
głową. Wiedziałeś że na pistolet założony był tłumik, ale
huk i tak rzucił cię na kolana. Ze strachem i zdezorientowaniem
przycisnąłeś dłonie do uszu, szeroko otwarte oczy wbijając w
trzęsącą się, stojącą o niecałe dwa metry od ciebie postać.
Chłopak był w mniej więcej w twoim wieku, ubrany z workowatą
bluzę i podarte spodnie. Twarz miał bladą i chorobliwie chudą, z
niezdrowo wystającymi kośćmi policzkowymi. Nawet mimo tego była
ona całkiem ładna, okalana brudnymi, przydługimi blond włosami.
Oczy miał stalowo niebieskie i przestraszone. Oczy w których można
się zakochać jeśli będzie się w nie patrzeć zbyt długo. Oczy
bardzo podobne do oczu Toma.
W drżących dłoniach trzymał pistolet. Glock. Broń o prymitywnym
wyglądzie. Próbował ją odbezpieczyć, ale drżał, drżał jak
osika i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Wstałeś powoli na
równe nogi, a on krzyknął. Oczy miał wilgotne, jakby zaraz miał
się popłakać.
Chwyciłeś porzuconą deskę i jednym, chwiejnym krokiem pokonałeś
odległość dzielącą cię od intruza. Miał tyle czasu by
wystrzelić, ale zamiast tego wypuścił broń na podłogę, unosząc
ręce w górę. „Poddaję się...!”.
Uderzyłeś go w skroń, a potem deska wyślizgnęła ci się
spomiędzy palców. Chłopak upadł na posadzkę, a ty obok niego.
Chwyciłeś go za kaptur i przyjrzałeś się jego twarzy. Gdy upadał
rozbił wargę, a ze skroni sączyła mu się krew. Charczał, a ty
dopiero teraz zdałeś sobie sprawę, że już nie trzymasz
materiału, a pod palcami czujesz szaleńczo szybki puls. Spojrzałeś
mu w oczy, bardzo ładne oczy, oczy osoby która wtargnęła do
twojego domu, osoby która czyhała na twoje życie, osoby która
czyhała na życie Toma, śmieć, szumowina, truchło, truchło...
- Harry, przestań! - Zimne dłonie zaciskały się na twoich
nadgarstkach, ale ty ciągle trzymałeś go za gardło, ciągle
uderzałeś jego głową o
kant stołu
szafkę na buty
Dum.
Dum.
Dum.
ciągle wiedziałeś, że robisz to, co musisz, że on jest
niebezpieczny, że celował do ciebie z broni, że chciał zabić
ciebie i chciał zabić Toma.
- Harry to tylko jakiś ćpun, przestań! - Rozluźniłeś palce i
zamknąłeś oczy. Wstrzymałeś oddech i odchyliłeś głowę. Tom
objął cię od tyłu i z trudem dźwignął z podłogi. Byłeś
bezpieczny.
- Totalnie powinniśmy kupić krakersy w kształcie zwierzątek.
Potrzebujemy w naszym życiu trochę urozmaicenia! - Wrzuciłeś do
kosza na zakupy kolorowe pudełko, patrząc na Toma wyzywająco. Ten
westchnął tylko, sięgając do koszyka i wyciągając z niego
przekąskę.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Tak, krakersy w kształcie zwierząt
są super, ale już o tym rozmawialiśmy, będziemy odżywiać się
zdrowo. - Tom uśmiechnął się, znacząco spoglądając na pudełko
które trzymał w rękach. - Bez glutenu. Tak samo super..
- Niby co w nich takiego super? - Oburzył się, zakrywając koszyk
dłońmi. - Nie dość, że nudne z wyglądu to jeszcze smakujące
jak karton.
- A ja je lubię! Poza tym już o tym rozmawialiśmy, musimy zacząć
odżywiać się zdrowiej!
- To co w takim razie robi tu ten wielki słoik masła orzechowego?
- Kocham masło orzechowe, Harry. Nasza miłość jest wieczna i nie
da się nas rozłączyć.
- Oh, bo zrobię się zazdrosny...
- Sam kochasz masło orzechowe.
- Może być w tym trochę racji... - kobieta która stała obok nich
z koszykiem wypełnionym zakupami zaczęła się śmiać, rzucając w
ich stronę ukradkowe spojrzenia. Tom uśmiechnął się do niej
życzliwie, a gdy odwróciła głowę wrzucił do jej torebki maleńką
pluskwę. W tym czasie wrzuciłeś do waszego koszyka kolorowe
pudełko.
- Wiesz co idealnie pasuje do masła orzechowego? Krakersy w
kształcie zwierzątek.
Jego palce suną po twojej nagiej skórze, ledwo ledwo jej dotykając,
jednak masz wrażenie że zostawiają za sobą ognistą ścieżkę,
biegnącą od kości biodrowej, przez białą skórę naciągniętą
na wystające żebra, aż do linii obojczyków. W każdej chwili
mogłeś stanąć w płomieniach. Nie żebyś miał coś temu
naprzeciw.
Jego palce zawędrowały na twoją szyję, na linie szczeki, za ucho,
wplątały się w włosy, zaborczo przyciągając twoją twarz do
jego twarzy, czerwieniąc twoje usta. Czułeś jego gorący oddech i
płonąłeś, wiedziałeś o tym, ale to było w porządku. Jego
pocałunki tworzyły kolejną ścieżkę ognia na twoim ciele, a ty
chciałeś być tylko bliżej i bliżej niego, chciałeś być z nim
jednym, chciałeś żeby to się nigdy nie skończyło. Splotłaś
razem wasze nogi, wasze palce, oparłeś głowę o jego ramie i
zacisnąłeś powieki, wdychając jego zapach, swój zapach, który
zatarł się w jedno.
Tom się spóźniał. Miał pojawić się w waszej nowej lokacji
najpóźniej o trzeciej, powtarzał to chyba z dwadzieścia razy, tak
samo jak co najmniej dwadzieścia razy powtarzał, że nie musiałeś
na niego czekać. Ale czekałeś. Zawsze czekałeś.
Pojawił się w okolicach piątej. Słońce już dawno wstało, a ty
piłeś szóstą kawę. Jej gorzki smak mieszał ci się w ustach z
goryczą niepokoju. Kiedy wszedł do pokoju, w pierwszej chwili nawet
go nie poznałeś. Coś innego niż zazwyczaj malowało się na jego
twarzy.
Gniew.
Spojrzałeś na niego pytająco, ale on nie odwzajemnił spojrzenia.
Usiadł na krześle, odwrócony do ciebie plecami i bębnił palcami
o stół.
- Co się... - zacząłeś, ale on przerwał ci z rozdrażnieniem.
- Nic, Potter. Trzymaj się swoich sprawa. - Jego głos był obcy i
odległy. Powoli podszedłeś do niego, okrążając stolik przy
którym siedział i stając mu naprzeciw. Ciągle na ciebie na
patrzył, wzrok wbijając w koronkową serwetę na stole, na której
miarowo zaciskał palce. Jego dłonie były brudne, a pod paznokciami
miał ziemię. Przełknąłeś ślinę, próbując pozbyć się guli
w gardle.
- Tom...czy wszystko jest w porządku? - Wreszcie spojrzał na
ciebie, uśmiechając się sztucznie.
- W najlepszym. Wszytko jest, kurwa, perfekcyjnie. A teraz spierdalaj
do swojego kąta i poczytaj sobie, czy coś. - Zacisnąłeś dłonie
w pięści i również się uśmiechnąłeś, chociaż wcale nie było
ci do śmiechu.
- Tak? Okej, nie ma sprawy, zobaczymy co powiesz gdy będziesz mnie
potrzebować.
- Potrzebować? - Tom zaśmiał się cicho, po czym wstał, teraz
delikatnie nad tobą górując. - Dlaczego niby miałbym cię
potrzebować, co?
Obszedł stół, znajdując się teraz tuż przy tobie i ciągle się
zbliżając. Zacząłeś się cofać, milcząc. Nie miałeś pojęcia
co się dzieje.
- No, Harry, po co mi ty? Na co mi się przydajesz?
- ...zależy ci na mnie. - Oparłeś się plecami o ścianę, a on
był zdecydowanie zbyt blisko ciebie. Nie mogłeś się już cofnąć
i chciałeś go odepchnąć, ale nie mogłeś.
- Naprawdę? Tak ci się wydaje? - Warknął. Położyłeś dłonie
na jego ramionach, delikatnie próbując go od siebie oddalić, a on
zawył. - Nie dotykaj mnie!
W następnej chwili upadasz na podłogę, a ze skroni ścieka ci
cienka stróżka krwi, po tym jak twoja głowa uderzyła o ścianę.
Strzaskane okulary leżą obok stóp stojącego nad tobą Toma, który
jest teraz wielką, niewyraźną plamą. Nagle znajdujesz się w jego
ramionach, twoja twarz zatopiona w gryzącym swetrze, jego usta
wypowiadające niewyraźne prośby o wybaczenie.
- Wiesz... - Tom postawił przed tobą kubek z gorącą kawą. -
Bardzo ci z tą blizną do twarzy. Dodaje ci męskości. No i wiesz,
jest w kształcie błyskawicy, to świetne!
Chwytasz w dłonie kubek i sączysz łyk, opierając się wygodnie
na krześle. Jest ładny, ciepły dzień, co nie zdarza się teraz
tak często. Tom siada obok ciebie i pije swoją kawę, razem z tobą
wyglądając za okno.
- Przejdziemy się gdzieś? - pyta, po czym układa stopy na pufie,
leżącej przed nim. - Albo nie, zapomnij, nigdzie mnie dziś nie
wyciągniesz. Będę się lenił cały dzień i tobie też to radzę.
- Tom. - odzywasz się, odkładając pusty kubek na ławę. - Nie
chcę już z tobą dłużej być. Chcę wrócić do domu.
Jego twarz ciągle ma ten sam wyraz, nie zmienia go również kiedy
odpowiada.
- W takim razie odejdź.
- To tyle? - pytasz, nie śmiąc na niego spojrzeć.
- A co, myślałeś że będę cię tu trzymać? Nie potrzebuję cię.
Nigdy nikogo nie potrzebowałem i zawsze wszystko robiłem sam. Już
kiedy byłem mały robiłem wszystko sam. Sam chodziłem po Londynie,
wiesz? I mogę mieć takich jak ty na zawołanie. - wzdrygasz się,
uciekając wzorkiem jak najdalej od jego pogodnej twarzy. - Wynoś
się, Potter.
Przeskoczyłeś przez zamkniętą bramę parku i ruszyłeś przez
zmrożone kłębki trawy. Było tam tak samo pusto jak w okolicznych
uliczkach. Doszedłeś do huśtawek i usiadłeś na jedynej, która
nie została wyłamana przez nieznanych ci chuliganów. Świeża
blizna na czole dawała ci co jakiś czas o sobie znać, ale mało
cię to obchodziło.
Zacząłeś bujać się na huśtawce, wpatrując się w bezgwiezdne,
zachmurzone niebo. Ostatnim razem gdy byłeś w tych okolicach byłeś
o dwa lata młodszy, chociaż wydawało ci się, że minęło co
najmniej dwadzieścia lat. Dwa lata robienia i widzenia rzeczy, o
których nikt nie chciałby pamiętać. Dwa lata spędzone z osobą z
którą nigdy nie powinieneś się wiązać. Dwa lata z dala od domu.
Dwa lata wycięte z życiorysu. Dwa lata, po których w końcu
miałeś wrócić do...do czego? Do przyjaciół? Nie miałeś
żadnych. Rodziny? Pewnie tęsknili za tobą raz na jakiś czas, gdy
akurat nie mieli w planach wyjazdu w Alpy albo spotkania związanego
z czymś-ważniejszym-od-ciebie-kochanie. Może Syriusz za nim
tęsknił. Zastanawiał się gdzie jesteś. Może uznał po prostu,
że to zwyczajna młodociana ucieczka od rodziny, by pobyć trochę
samotnym i wolnym, taka jaką sam sobie przed laty zafundował. Tak
bardzo w stylu Syriusza.
Odetchnąłeś zimnym powietrzem, myśląc o tym, że może osobą
która tęskni najbardziej za twoim dawnym życiem jesteś ty. Koniec
ucieczek w środku nocy, koniec zimna wkradającego się pod twoją
kołdrę, koniec głodu, koniec...koniec bycia pod czyimiś
rozkazami. Wolność? Wolność to było dla ciebie pojęcie
względne, a może po prostu nigdy jej nie zaznałeś.
Nie miałeś pojęcia, jak długo siedziałeś na huśtawce, zanim
twoje smętne rozmyślenia przerwały jakieś głosy. Podniosłeś
głowę i rozejrzałeś się. Latarnie z otaczających park ulic
rozsiewały mglistą poświatę, na tyle jednak jasną, że mogłeś
dostrzec grupkę osób zmierzających przez park. Wstałeś
pośpiesznie ze swojego miejsca i ruszyłeś ulicą w stronę
własnego domu.
Minąłeś znajomy spożywczak, kościół, przez chwilę gapiłeś
się na nowy budynek – kino? Na takim zadupiu? - po czym znalazłeś
się na swojej ulicy. Twój dom był na samym końcu, a ty
odetchnąłeś głęboko nocnym powietrzem i rzuciłeś się biegiem,
otoczony latarniami. Niecałą minutę później stałeś na własnym
ganku i stukałeś do drzwi. Czekałeś tam z bijącym sercem, aż
ktoś przyjdzie i otworzy, patrząc na ciebie ze zdumieniem i
radością. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę z tego, że
drzwi są otwarte. Wydało ci się, że twoje serce staje i podchodzi
do gardła. Była druga w nocy, a jego rodzice nie należeli do ludzi
zostawiających na noc otwarte drzwi. Nacisnąłeś klamkę i
wszedłeś do środka, niemal przebiegając przez korytarz, od progu
nawołując imiona rodziców. W środku było cicho, tak cicho ,że
miałeś wrażenie że istnieje tylko ta cisza. Zastygłeś, gdy
drzwi do kuchni uchyliły się.
Na początku zobaczyłeś drżącą dłoń o długich paznokciach,
zaciskającą się na framudze. Potem zobaczyłeś znajomą szopę
czarnych włosów.
- Syriusz! - krzyknąłeś, czując niezmierzoną ulgę. On poderwał
głowę, patrząc na ciebie z niedowierzaniem, a drzwi otworzyły się
na całą szerokość.
- Harry... - jęknął. Po jego twarzy spływały łzy. - Uciekaj!
Ponad jego ramieniem mogłeś zobaczyć dwie osoby, bezwładnie
ułożone przy kuchennym stole
o boże
dudnienie
i jedną stojącą przy oknie, z uniesioną dłonią w której był
- Tom, nie! - zdążyłeś krzyknąć.
Siedzisz pod wschodnią ścianą w waszym ostatnim domu. Jesteś
opatulony kocem, ale i tak trzęsiesz się z zimna - okna są szeroko
otwarte, a płatki śniegu wpadają przez nie na podłogę. Zaciskasz
sine wargi i patrzysz na swoje dłonie, pokryte gęsią skórką. W
gardle masz sucho, oczy masz czerwone i podpuchnięte, a gdy
podnosisz głowę i patrzysz na Toma, masz w nich nienawiść.
On siedzi pod zachodnią ścianą, w kokonie z drugiego koca, drżący
z zimna jak osika i patrzący w swoje stopy, wystające spoza koca.
Porusza nimi, znudzony.
- Tom, nie! - Harry zdążył krzyknąć. Syriusz spojrzał na
niego bez zrozumienia, po czym upadł na podłogę, jego twarz przy
stopach Harrego. Stróżka krwi spływała z niegroźnej rany po
uderzeniu, które Tom zaserwował mu w tył głowy. Spojrzał na
Harrego z czarującym uśmiechem.
- Co tam? - zapytał, chowając broń do luźno narzuconego na
ramię plecaka.
- Dlaczego? - pytasz, ledwo słyszalnym szeptem. Tom wygląda przez
okno.
- Od dawna byli na liście. Twoja mama robiła dużo niegrzecznych
rzeczy. Tatuś nie lepszy. - odpowiedział wymijająco, głosem
wypranym z emocji. Zacisnąłeś dłonie w pięści, paznokcie
wbijając w skórę tak mocno, że od razu wykwitły na niej
czerwieniące się półksiężyce.
- A Syriusz? - zapytałeś. - On nie był na liście?
- Nah. Twój tatuś chrzestny było o dziwo czysty jak łza. Teraz co
prawda może mieć pewne kłopoty po tym co zobaczył,ale...-
zadrżałeś i zacisnąłeś powieki, ostatkiem sił powstrzymują
się przez rzuceniem się na Toma. - ...no cóż, może mu się
upiec. Jeśli nie powie nikomu co widział...jeśli ktoś go do tego
przekona.
- Jesteś tylko informatorem! - uderzyłeś pięścią o ścianę.
Teraz krzyczałeś, a on nareszcie patrzył prosto na ciebie. -
Dlaczego wykonywałeś tę robotę?! Jesteś, cholera, informatorem!
Tom uśmiechnął się. „To twoja wina. Wszystko to twoja wina.”
- Nienawidzę cię. - mówisz, desperacko oczekując na
jakiekolwiek emocje pojawiające się na twarzy Toma. Ten wzruszył
jedynie ramionami.
- Jak wielu innych.
Tom leży na brudnym materacu który stargał wcześniej z wyższego
piętra. Nawet nie miałeś ochoty zastanawiać się jak powstała
większość pokrywających go plam, ani co poczynał sobie
wcześniejszy właściciel domu. Tom oddychał głęboko i spokojnie.
Ostrze noża który trzymałeś w dłoni dotykał jego skóry za
każdym razem, gdy wydychał powietrze, ale tak delikatnie, że
pewnie wręcz niewyczuwalnie.
Zdałeś sobie sprawę że Tom nie spał dopiero w momencie, gdy
położyłeś większy naciska noża na jego szyi, a on otworzył
oczy, jak na zawołanie, jakby tylko na to czekał.
Miał takie niesamowite oczy. Jakby wyryte z lodu, zimne i
przejrzyste, czyste. Zawsze tak nieprzeniknione.
- Masz piękne oczy. - Tom wypowiedział te słowa, a ty zdałeś
sobie sprawę, że podobne myśli musiały przechodzić przez jego
głowę.
- Jak ja cię nienawidzę. - mówiłeś słabo, nie odrywając wzroku
od jego oczu.
- Wiem. - spomiędzy warg Toma wydobył się jedynie szept. - Ja
ciebie też.
Opuściłeś nóż, który następnie ześlizgnął się spomiędzy
twoich palców i upadł obok półsiedzącego w tym momencie Toma.
W tej samej chwili jego palce znalazły się na twoim nadgarstku i
zmierzyły wyżej, tylko wyżej, a w końcu jego dłoń oparła się
na twoim ramieniu, a on wyprostował się i, w tym momencie górując
nad tobą, nachylił się do pocałunku.
- Kurwa mać... - leżałeś pod nim, a on ściągnął z ciebie
bluzę i rzucił w kąt pokoju. Jego ruchy były chaotyczne i
niecierpliwe, twoje zresztą były takie same, gdy zdzierałeś z
niego koszulę, myśląc tylko o twoich ustach na jego bladej,
poranionej skórze. Wtulasz się w niego, pragnąc każdego kawałka
jego ciała, zsuwasz z siebie spodnie. Tom odrywa się od ciebie i
zawisa nad tobą, jego twarz zarumieniona, usta zaczerwienione, oczy
niezdrowo błyszczące. Trwa tak chwilę kompletnie bez ruchu, po
czym zrywa z ciebie bokserki, paznokciami zahaczając o skórę przy
twojej kości biodrowej odrobinę za mocno.
Nagle znowu jesteście jednym, ciało przy ciele, skóra wtapiająca
się w skórę, jego usta przy twojej szyi, jedna dłoń złączona z
twoją, druga zakrywająca ci wargi, gdy wydobywa się spomiędzy
nich bolesny jęk.
- Wybacz... - mamrocze, ale obaj wiecie że nieszczerze. To nie pora
na delikatność, każdy ruch jest bolesny, ale nie obchodzi cię to,
ważne że jesteście teraz nie do rozłączenia, że stanowicie
całość i że nie musicie już nawet myśleć, musicie już tylko
być.
W tej chwili nic innego nie ma już dla ciebie znaczenia.
You need kościół, kościół,
OdpowiedzUsuńKościół is what you need!
Może nie powinnam komentować. Może nie powinnam czytać. Może już Cię tu nie ma. Ale skomentuję, przeczytałam i mam nadzieję że jednak gdzieś jesteś. Pierwszy raz spotkałam się z tym shipem i od razu się zakochałam. Nigdy jakoś nie myślałam o tych postaciach razem. Fabuła jest doskonała. Wspomnienia splątane z teraźniejszością. Urywane fragmenty, które tworzyły chaos, ale kontrolowany przez autorkę. Cała historia przedstawiona w innym uniwersum. Zabójstwa Toma. Strach Harry'ego. I ta ,,miłość". Skomponowane idealnie przez artystę piszącego to opowiadanie. Możliwe że napisałam bzdury. Bez sensu. Możliwe że oszalałam. Możliwe że jestem psychopatką. Ale co tak na prawdę oznacza słowo ,,możliwe"?
OdpowiedzUsuńNie zasługuję na tak miłe słowa. Ślicznie dziękuję.
Usuń