środa, 8 kwietnia 2015

Exsúrgat Deus et dissipéntur inimíci ejus

Opowiadanie napisałam dla mojego Kota,jednak dedykuję je winstonom jagodowym. Myślę o was zawsze, gdy noc jest ciemna i zimna, a kocyk za krótki.
A tak serio to ily Lusiaczku.

Tytuł to pierwsza linijka pierwszego lepszego egzorcyzmu. Egzorcyzm by się przydał.

Prowadzę mały remont. Usunęłam kilka ze starszych postów, nie wiem czy warto przerzucać tu rzeczy z wielkiej fali, więc pewnie tego nie zrobię. Jestem leniwa.

A, sorry że ten obrazek w szablonie taki ciapowaty, mówiłam że jestem leniwa.

Tak, to jest Tom Marvolo Riddle i Harry Potter. Razem. W pewnym sensie.
To nie moja wina.



Exsúrgat Deus et dissipéntur inimíci ejus



Jego palce przyłożone do twoich ust wcale nie przypominały palców, raczej szpony, które wbijały się boleśnie w twój policzek, brutalnie cię uciszając. Drugą ręką trzymał cię tak, żebyś nie mógł mu się wyrwać, blokując twoje obie ręce i przyciskając cię mocno do siebie, ciało przy ciele, niemo szamocąc się w pustej szafie. Cichy warkot wyrwał się spomiędzy twoich opuchniętych warg. On szarpnął tobą, sucho szepcząc w twoje ucho.
- Cicho, Potter. Nie mogą nas znaleźć.
Coś upadło na podłogę w pokoju. Przez chwilę panowała cisza tak głucha, że słyszałeś tylko bicie własnego serca, które wydawało ci się głośne co najmniej jak wystrzały armatnie. Potem słyszeliście przeciągły jęk, gardłowy śmiech i długo, bardzo długo rozbrzmiewał żałosny szloch. Starałeś się nie słuchać, ale ciekawość była w tobie zbyt silna – szafa w której byliście ściśnięci była szczelnie zamknięta, nie mogłeś nic zobaczyć, jak mógłbyś się więc powstrzymać przed słuchaniem? Więc słuchałeś.
Z trzecim z kolei odgłosem łamanej kości, Tom próbował zasłonił ci uszy.



- Kupiłem ci kwiaty. - Tom wszedł do ciemnego pokoju na strychu waszego aktualnego domu. Spojrzałeś na niego spode łba, z irytacją spoglądając na bukiet czerwonych róż. - Po cholerę?
- Żeby okazać ci moje uczucia, oczywiście. - Tom uśmiechnął się, czarujący jak zawsze. Tylko prychnąłeś, wracając do przerwanej lektury. Tom westchnął Podszedł do ciebie i kucnął, kładąc dłonie na twoich kolanach by utrzymać równowagę.
- Pozbyłem się też truchła. I posprzątałem. Możemy stąd zejść. - powiedział, patrząc ci w twarz. Kiedy nie zareagowałeś, chwycił cię za podbródek, zmuszając do tego samego.
- Harry, spędzimy tu jeszcze kilka dni, nie mam zamiaru siedzieć na strychu. Tu cholernie capi.
- To od wtedy, kiedy tu przyszedłeś.
- Przezabawne, Potter. - Jego palce gładzą twoje usta. Uśmiechnąłeś się, rozchylając je delikatnie. Potem zatopiłeś zęby w jego skórze.



Spaliście na zmianę, najpierw Tom potem ty.
Nie należał do tych, którzy spali najsłodziej. Cały czas napięty, na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się grymas, wiercił się, oparty o wezgłowie wąskiego, jednoosobowego łóżka. Siedziałeś obok, prawie nieruchomo, co jakiś czas tylko zmieniając miejsce, w którym skupiałeś wzrok – książka, ogień w kominku, jego twarz, książka, ogień w kominku, jego twarz, tak już od ponad pół godziny. Czasami miałeś ochotę go pocałować. Czasami miałeś ochotę go opluć. Rzecz normalna dla każdego późno nastoletniego związku. Kiedy znowu na niego patrzysz, akurat się budzi.
- Twoja kolej na sen, co?



Stróżka śliny spłynęła po policzku Harrego, ale nie zwrócił na to uwagi. Był nieco zajęty osłanianiem się przed bezmyślnymi uderzeniami i kopnięciami kierowanymi w jego stronę. Na dźwięk głupawego rechotu pobrzmiewającego wokół niego, zacisnął dłonie w pięści, poprzysięgając sobie -Pożałują. Zaraz wstanę i wtedy pożałują.-, nie żeby tak się miało stać. Kto byłby na tyle głupi, żeby próbować pokonać w samotności sześciu rosłych trzecioklasistów. Szczególnie gdy jest się chuchrem, nieudacznikiem bez przyjaciół i „ciotką”. Szczególnie gdy jest się Harrym Potterem.
Tak więc Harry wolał to raczej...przeczekać. Tak. Jeszcze kilka kopniaków. Parę uderzeń. Siniak, dwa, może dwadzieścia. Kogo to zresztą obchodzi. Na pewno nie jego rodziców.
-Hej, co tu się dzieje? - Nagle wszystko cichnie. Na Harrego przestają padać uderzenia. Jednak ciągle nie otwiera oczu. Leży, w ciszy która go otacza.
- No co się tak gapicie? Kogo tam macie? - Głos jest cichy i łagodny. Harry jest ciekawy do kogo należy, nie jednak na tyle, żeby spojrzeć.
- A, taki tam jeden szczyl, nic ciekawego szefuńciu. - „Szefuńciu”? Harry niepewnie rozchyla powieki, ale jedynym co widzi są ostre promienie światła i niewyraźne kształty. No jasne. Jego stłuczone okulary leżą trzy metry dalej.
Chwilę potem „Szefuńcio” klęczy przed Harrym, przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Erm...Szefie? - Jeden z chłopaków wyrywa się przed utworzony szereg. Uciszony jest niecierpliwym machnięciem ręką. Jest tak blisko Harrego, że jest on w stanie w miarę wyraźnie zobaczyć jego twarz.
- Jak się nazywasz? - pyta. Ton jego głosu jest ciepły,a wokół nich panuje poruszenie. Szóstka oprawców powoli rozchodzi się, zostawiając ich samych sobie.
- Nazywam się Harry Potter.
- Witaj, Harry. Nazywam się Tom Riddle. - Tom uśmiecha się samymi kącikami ust. Uśmiech ten nie sięga jego oczu, ale Harry tak czy siak uznaje go za ujmujący.

- Harry. - Budzisz się, czując dotyk na swoim ramieniu. - Czas się zbierać.



Twój oddech rozwiewa się wokół twojej głowy jako mgiełka zmrożonego powietrza. Masz ochotę zapalić. Idziecie szybko, ty nieco z tyłu, nigdy nie miałeś najlepszej kondycji. Widzisz przed sobą plecy Toma, noszącego tylko cienki, wczesnojesienny płaszcz i niebieską, kraciastą chustę służącą jako szal. Sam nie nosisz nic cieplejszego. Nie przeszkadza ci to, szybki marsz zdążył cię już rozgrzać, a jesteś w miejscu, w którym nawet w ekstremalnie złych warunkach nie da się myśleć o tym, że jest zimno. Jesteś w końcu w miejscu, o którym tyle naczytałeś się, gdy jedynym co cię interesowało była literatura piękna. Tak, była to druga klasa gimnazjum, no i tak, interesowałeś się tym tylko dlatego, że twoja matka cytowała coś co drugie zdanie, ale niektóre rzeczy po prostu zostają w głowie.
Są to rzeczy takie, jak obraz białego światła spływającego łagodnie ku ziemi, między gałęziami nagich, przemarzniętych drzew. Jezioro, o skutej lodem tafli, przypominającej mętne lustro. Głębokie zaspy śniegu, skrywające pod sobą warstwy gnijących liści. Ten las jest martwy, myślisz, ale jak przy tym piękny.



- Potter? - Harry z niechęcią oderwał się od lektury. Nie, żeby czytał coś niezwykle ciekawego, oraz nie, żeby był ty z własnej woli. Nawet on miał ciekawsze rzeczy do robienia. Ale zdecydowanie nie miał ochoty na rozmowę. Przynajmniej do chwili, w której nie podniósł wzroku.
Tom patrzył na niego. Po prostu patrzył. Harry spodziewał się, że będzie się uśmiechał, ale miał zimny, neutralny wyraz twarzy. Dopiero po chwili, jakby o tym zapomniał i dopiero sobie przypominał,uśmiechnął się, siadając obok Harrego.
- Co tu robisz? - zapytał, wyjmując swoje podręczniki.
- Ginsberg. - rzucił Harry, jakby to było odpowiedzią samą w sobie.
- Co z nim? - Tom podniósł głowę znad dopiero rozłożonego zeszytu, wyraźnie zaciekawiony.
- No...to, czego po Ginsbergu można się spodziewać, nie? Stara kutasina...
- Uważam, że profesor Ginsberg to bardzo inteligentny człowiek. Przyznam, że to mój ulubiony nauczyciel. - Harry poczuł się głupio. Ginsberg był starą kutasiną,ale...
- A więc czemu tu jesteś? Twoja odpowiedź była trochę niepełna. - Tom wbijał wzrok w notatki, w tej chwili już niezainteresowany rozmówcą. Harry czuł się teraz jak skończony idiota. „Uczepił się mnie. Stary kutasina się mnie uczepił.” - pomyślał.
- Narozrabiałem. - Na mruknięcie, które wydało się Harremu pytające, dorzucił. - Oceny z chemii mi spadły. Powiedział, że mam usiąść na...tyłku i się uczyć. Stwierdził, że w domu tego nie zrobię, więc wpisał mnie na godzinę dziennie do biblioteki żebym się uczył.
- Uh-um.
- Sprawdzają mi obecność. To prawie jak więzienie.
- Czekaj, aż będziesz miał egzaminy końcowe. To to dopiero jest więzienie.
- Przekonujesz się o tym?
- Codziennie, dwie godziny dziennie. Stara kutasina stwierdziła, że z taką wiedzą to mnie do rozszerzenia nie dopuści.

Drzwi do chaty otworzyły się, a w środku zrobiło się nagle o wiele zimniej. Wiatr porwał ze sobą strony książki, którą trzymałeś w ręce. Tom uśmiechnął się do ciebie szarmancko, opierając o próg drzwi i zostawiając na nim plamy krwi.
- Jestem w domu, kochanie. Co na obiad?



Drewniana bela była w tym miejscu najlepszym zamiennikiem porcelanowej wanny, a ciepła woda zagotowana w zardzewiałym czajniku największym luksusem. Okrwawione ubrania leżały porozrzucane na podłodze, były już do niczego. W dłoni trzymałeś szmatkę, którą wcześniej tego ranka uszczelniałeś okno.
Jego skóra była biała i przypomina ci śnieg, w którym dreptałeś wczoraj. Z tym, że skóry w tej chwili było mało, pokryta była krwią, gdzieniegdzie świeżą i nawet trochę ciepłą, w innych miejscach już zakrzepłą w skorupę, którą zdrapywałeś przez szmatkę paznokciami. Wpadała z cichym pluskiem do wody.
- Nikogo nie zabiłem...ani nic. - powiedział, jakby przepraszająco. Nic nie odpowiedziałeś, dalej pozbywając się skorupy, która obrastała są jego łopatki.
Miał taką cholernie ładną skórę. Jego ramiona były już czyste, myłeś ja na początku, razem z szyją, długą, długą szyją. Znalazłeś tam brzydkie zadrapanie, ale nic nie powiedziałeś.
Woda w której go obmywałeś była różowa, tak jak fragmenty jego ciała, które szorowałeś za mocno. Chciałeś wbijać paznokcie w jego skórę.
Cholernie ładną skórę, pogładziłeś dolną część jego pleców i dostał gęsiej skórki, ty to widziałeś, nie, poczułeś. Chciałeś ją całą zdrapać, ale najpierw musiałeś zdrapać całą krew.
Białe światło wpadało przez okno, a ty pomyślałeś, że Tom byłby dobrą muzą dla kogoś, kto chciałby tracić czas na pisanie o nim.
Nie o nim. Tylko o jego skórze. Całe strony, całe rozdziały, całe tomy o jego skórze,oprawione w...
- Harry? - Jego głos przywołuje cię do porządku. Patrzysz na swoje ręce i widzisz pod paznokciami krew. Tom odwraca głowę, zaniepokojony. - W porządku?
- Tak...tak, jasne. - mówisz, jedną ręką ukrywając małe wybrzuszenie w spodniach, w drugą natychmiast zmywając krew, płynącą powoli w dół jego pleców. Obok zadrapania które przed chwilą sam stworzyłeś, widzisz dziesiątki innych, stare i młode, duże i maleńkie, myślisz i nie wypowiadasz na głos tego, co roi się teraz w twojej głowie.



Właśnie zagotowałeś wodę na herbatę, gdy weszli. Byli ubrani w grube, puchowe kurtki, futrzane czapki i skórzane rękawiczki. Jeden z nich uśmiechnął się do ciebie, reszta chyba uznała, że najlepiej będzie jeśli potraktują cię jak powietrze. Zapytałeś tego, który się do ciebie uśmiechnął, czy chce żebyś mu zrobił herbaty, a wtedy od razu zaczął zachowywać się jak reszta. To nawet lepiej, bo od początku nie miałeś zamiaru dzielić się z nim herbatą.
Tom spojrzał na ciebie spojrzeniem „dorośli będą rozmawiać, nie przeszkadzaj”, po czym wstał z podłogi na której wcześniej coś maział („zakurzona podłoga to dla artysty najlepsze płótno”) i wyszedł z nimi do drugiego pokoju.
Pomyślałeś, że to tylko dla pozorów, i już po chwili byłeś pewien, że miałeś rację. Zza bardzo cienkich ścian wszystko słyszałeś.
- Jesteś pewien, że nie zostawiłeś żadnych śladów? - Szukasz pudełka z kostkami cukru.
- Oczywiście że nie, wydaje ci się że jestem amatorem? - Wyciągasz z niego dwie kostki.
- Co z odciskami palców? - Wrzucasz je do kubka.
- Uh...nałożyłem na opuszki palców warstewkę kleju. Były gładkie. - Mieszasz.
- Dobrze, już dobrze, nie zadzieraj nosa, Voldek. - Jesteś pewien, że słyszą jak łyżka obija się o ścianki naczynia.
- Macie tu cały raport. Informacji było za dużo, żebym wam to teraz opowiadał. Tak szczerze powiedziawszy to nie mam ochoty patrzeć wam w te parszywe mordy. - Spijasz pierwszy łyk.
- Dobrze się z tobą robi interesy, młody. Daleko zajdziesz. Informacje od następnego klienta uzyskasz później. Pewnie w sobotę. - Wzdychasz cicho, myśląc o tym, że chciałbyś dodać to tej herbaty trochę cytryny.
- Świetnie. - Albo soku malinowego.
- W tym czasie masz wolne. Możesz zajmować się swoim chłoptasiem ile zechcesz...a jeśli potrzebujesz pomocy, to... - Mimowolnie się uśmiechasz, ale zaraz po tym krzywisz. Żadne z przybyłych nie grzeszyło urodą.
- Bardzo zabawne, Tony. - Śmiejesz się w głos. Pogarda z którą Tom wypowiada imię mężczyzny lekko cię rozczula.



Harry jest pewien, że mroźne powietrze zaraz rozsadzi mu płuca od środka, ale biegnie dalej przed siebie, chrapliwie wciągając w nie powietrze przez szeroko otwarte usta. Słyszy obok siebie świst, gdy 357 magnum przebiła się przez drzewo rosnące kilka metrów przy nim. Jego umysł jest pusty, ale wie co to za nabój i wie co to za broń. Tom kiedyś mu o nim opowiadał, „Jakbyś dostał kulą armatnią”, silny odrzut. Harry nie czuł już nóg, ale mimo to nagle zaczął biec szybciej. Był kilka metrów za Tomem, teraz się z nim zrównał. On rzucił mu szybkie spojrzenie, wypełnione tym, czego Harry nie chciał widzieć.
Ekscytacją.



Tom nucił pod nosem Wild world. No, przynajmniej sam refren, gdyby znał całą piosenkę z pewnością kazałby Ci zanucić sobie początek, a tego mógłbyś nie wytrzymać.
Tom zawsze nucił, gdy gotował. Zauważyłeś to już dawno, tak samo jak zauważyłeś, że jego wiedza o muzyce jest raczej ograniczona. Kiedy nie nuci Wild world, zajmuje się czymś w stylu Wish you were here albo Tainted love. Nie, żebyś uznawał uznawał je za złe piosenki, nic z tych rzeczy, po prostu...to były jedyne piosenki które znał Tom. Przynajmniej każda była autorstwa kogoś innego, było jakieś urozmaicenie.
Wracając jednak do gotowania w wykonaniu Toma...było ono jeszcze gorsze niż jego wykształcenie muzyczne.
- Voilà! - Tom wrzasnął, z zadowoleniem zdejmując garnek znad ognia. Postawił go na niewielkim stołku i odkrył pokrywkę. - Fasola po bretońsku!
Jedno spojrzenie i już wiedziałeś, że nie zamierzasz tego jeść, czym dość szybko podzieliłeś się ze światem. Tom spojrzał na ciebie poważnym wzorkiem.
- Harry Harry wpierdalaj komary. - rzucił tylko, siadając przy stole i wkładając łyżkę w mocno przypaloną fasolę.
Siedziałeś obok niego, całkowicie ignorując i doczepkę, i garnek ze spalonym jedzeniem. Przez chwilę przyglądałeś się jak Tom je, po czym zadałeś nurtujące cię od wcześniejszego dnia pytanie.
- Co to znaczy „Voldi”? - Tom oderwał się na chwilę od jedzenia i sięgnął po kartkę i długopis leżące na szafce obok stołu.
- Voldemort. - Naprostował, po czym wypisał na kartce swoje imiona i nazwisko. Potem odprowadził od każdej litery kreskę i rozrysował pod nimi I am lord Voldemort.
- Nie sądziłeś chyba, że pozwolę się nazywać wśród nich „Tom”? - Powiedział, po czym znowu spojrzał do garnka. Skrzywi się na jego widok, najwyraźniej decydując, że on też nie będzie tego jednak jadł. Zdrowie ponad dumę. Odepchnął go na drugi koniec stołu, tuż obok ciebie, ciągle przyglądającego się kartce.
- Co? - zapytał, na co ty podnosisz głowę z głupkowatym uśmiechem.
- Nic, nic. Po prostu uważam, że bardziej pasowałoby ci Mr. Tom, A Dildo Lover.



- Co ci się stało...? - Harry zapytał, tak cicho że sam ledwo mógł usłyszeć swój głos, nawet nie ważąc się podnieść głowy. Jednak nawet jeśli Tom nie usłyszał, Harry wiedział, że Tom zrozumiał.
- Spadłem ze schodów. - Powiedział od niechcenia. Jessy z 2B powiedział, że ktoś w tłumie uderzył do łokciem, Ronaldowi z 1C, że gdy wracał do domu znalazł się w ciemnym zaułku o zdecydowanie nieodpowiednim czasie, a Marcy z 3A powiedział, że gdy sprzątał swój pokój spadło na niego ciężkie pudło. Harry rzucił mu spojrzenie spod ukosa, żeby ponownie przyjrzeć się śliwie pod okiem, opuchniętej, rozciętej dolnej wardze i siniakowi na szyi, który niepokojąco przypominał mu kształtem palce...zdecydowanie ciężkie pudło, nie ma co.
- Dlaczego kłamiesz?
- Dlaczego delta nie obliczy się sama? - Tom westchnął, rozpisując na kartce iksy. Harry odwrócił się w swoją stronę.



Patrzyłaś na niego gdy spał. Delikatnie zarysowane kości policzkowe, głęboko osadzone oczy o wachlarzu długich rzęs, skóra biała jak śnieg, włosy czarne jak heban, usta czerwone jak śnieg. Tak wyobrażałeś go sobie w panującym półmroku. Tak znałeś go na pamięć w panującym półmroku. Ale półmrok to było dla ciebie za mało. Ostatnio sypiał jakoś lepiej. Chciałeś zobaczyć spokojny wyraz jego twarzy gdy śpi. Chciałeś poczuć zapach jego skóry, w tym poniekąd intymnym, niedostępnym dla nikogo zagłębieniu u jego szyi. Chciałeś zanurzyć palce w jego włosach. Nachyliłeś się nad nim, powoli, zbliżając się tak cicho jak mogłeś, za żadne skarby nie chcąc obudzić go ze snu. Złożyłeś swoją twarzy przy jego, czując ciepły, regularny oddech za swoim uchem.

Harry nigdy wcześniej nie był w domu Toma, ale znał do niego drogę. Teraz jednak, po dostaniu się do niego z drugiego końca miasta, stał przed drzwiami, wahając się.
Może nie powinien się wtrącać. Może powinien zająć swoimi sprawami. Może powinien wrócić do domu.
Jednak minęło już dwanaście dni od kiedy ostatnio Harry widział Toma, a wiedział, że ani jednego dnia już z tym nie wytrzyma. Zapukał do drzwi.
Pięć minut później stał w ciemnym holu, rozglądając się niepewnie. Na zewnątrz był jeszcze widno, tu natomiast, w tym długim korytarzu o oknach szczelnie zasuniętych kotarami, panował mrok. Zamknąłeś za sobą drzwi, cicho, jakby nie chcąc zakłócić spokoju tego miejsca. Skarcił się jednak w myślach, zdając sobie sprawę, że zachowuje się jak włamywacz. Posądzenie o włamanie było ostatnim, czego Harry w tej chwili potrzebował.
Ruszył przed siebie, rozglądając się ciekawo na boki. Nie zauważył jednak wywróconego stojaka na płaszcze, leżącego w poprzek wąskiego pomieszczenia.
Wylądował miękko na zakurzonym dywanie, a jego okulary poleciały gdzieś obok. Zaklął cicho, po omacku szukając ich, gdy coś skupiło jego uwagę. Ze swojego miejsca mógł dostrzec strugę światła, wyciekającego spod zamkniętych drzwi. Harry wstrzymał oddech, wsłuchując się uważnie, w nadziei, że usłyszy coś, co wskazywałoby na to, że ktoś za nimi jest.
Gdy wreszcie poczuł pod palcami zimny dotyk drutu, Harry wyłapał z cichy miarowe dudnienie. Zdał sobie sprawę że słyszał je już od początku, ale było czymś tak stałym, że skryło się za wszechobecną ciszą. Wstał, tym razem spoglądając na swoje stopy, zbliżając się do drzwi z narastającym niepokojem.
Pierwszą rzeczą którą Harry zobaczył gdy otworzył drzwi, był najpiękniejszy uśmiech na świecie, który zauroczył go nawet wtedy, gdy leżał pobity wśród szkolnych błoni, wiedząc, że uśmiech ten nie jest niczym dobrym.
Potem Harry zobaczył, że rozpromieniona twarz Toma jest opuchnięta i mokra. Gdy oderwał wzrok od jego postaci, zobaczył całą resztę.
Na kuchennym stole, bo była to kuchnia, leżała głowa kobiety. Jej oczy były szeroko otwarte, wbite przed siebie, z wyrazem jakby oskarżycielskim. Wbite prosto w Harrego. Jej twarz była blada, pokryta rozbryzganą juchą, brudzącą też jej szyję, dekolt i odkryte ramiona. Głowa uniosła się nagle, poderwana przed dłoń zanurzoną w jej długich, prostych włosach, po czym opadła, z głuchym dudnieniem. Gdy wznosiła się, Harry mógł zobaczyć żywe mięso, kawałki pogruchotanej kości i coś, co wyglądało na...
Dum.
Dum.
Dum.
Harry upadł na kolana, przyciskając dłonie do ust, targany nagłymi torsjami. Zwymiotował na brudną podłogę, ledwo słysząc pośpieszne, ciężkie kroki, gdy ostatnie „dum” ucichło.
- Nie! - To usłyszał wyraźnie. Podniósł załzawione oczy, nie patrząc nawet na stojącą przy nim postać, która zastygła w połowie ruchu. Wpatrywał się w postać Toma, który w trzech długich krokach znalazł się przy nim.
- Bo co? - mocny, chrapliwy głos wprawił Harrego w drżenie. Łykał łzy, nie wyglądając za stojącego przed nim Toma.
- Nie zabijaj go. - Tom szepnął, stojąc tak, by ukryć skulonego Harrego przed wzrokiem mężczyzny tak dokładnie jak mógł.
- Wszystko widział. Co to w ogóle za szczyl? - w głosie mężczyzny pobrzmiewało rozdrażnienie. „Umrę.” Pomyślał Harry, dopiero teraz powoli orientując się w sytuacji. Powoli podniósł drżącą głowę, ześlizgując spojrzenie po plecach Toma, unikając wzrokiem postaci mężczyzny, który z chwili na chwilę wydawał się coraz bardziej rozgniewany, szukając kobiety. Coś w jej twarzy. To coś w jej twarzy, czego na początku nie dostrzegł.
- Moją własnością i nic ci, kurwa, do tego. - w głosie Toma był lód. Długo mierzył się z mężczyzną na spojrzenia. W końcu mężczyzna westchnął cierpiętniczo, tak teatralnie, że nawet Harry mógł to usłyszeć, gdy akurat jego dudniące serce nie zagłuszało rozgrywającej się przed jego oczami sceny.
- Świetnie, Voldziu, rób co chcesz. Jeśli dzieciak nas wsypie, sam zmiażdżysz mu czaszkę. Mogę trochę pomóc. - mężczyzna zbliżył się do nich, na co Harry jakby skurczył się w sobie, przyczołgując się bliżej ściany. Mężczyzna położył dłoń na ramieniu Toma, po czym skinął mu głową i wyszedł.
Tom zacisnął pięści, wciąż zwrócony do Harrego plecami. Gdy po pewnym czasie w końcu się odwrócił, na jego twarzy gościł uśmiech.
- Nie miej tego za złe Janusowi, często ma takie humorki. - powiedział lekko, przyklękając przy Harrym. Schwytał jego drżące, zesztywniałe dłonie w swoje własne, przyciągając je do swojej twarzy, całując opuszki jego palców. - Nie płacz już tak. Leżysz we własnych rzygach, wiesz?
- Tom... - wyszlochał Harry, między jednym chrapliwym oddechem a drugim.
- Nie musisz się bać. Jesteś mój, więc nic ci nie grozi.
- Tom...!
- Cicho. Wiele się teraz zmieni. Widziałeś dużo, więc nie możemy tu tak po prostu zostać. I tak sam nie mogę tu dłużej zostać, więc w sumie dobrze się złożyło, że to widziałeś. Nie będziemy musieli się rozstawać, nie cieszysz się? - Tom przycisnął dłonie Harrego do swoich policzków, uśmiechając się tak promiennie, jakby spotkało go największe szczęście na świecie.
- Tom...Tom, twoja matka...! - Tom zmarkotniał, przesuwając się nieco, by Harry nie mógł już patrzeć na martwą kobietę, ułożoną przy stole jak zepsuta lalka.
- Niczym się nie przejmuj. Przyzwyczaisz się.

Przycisnąłeś zimne wargi do szyi Toma, mrużąc oczy. Pomyślałeś, że mógłbyś spędzić tak całe życie, a co najmniej całą noc.
Usłyszałeś jakiś dźwięk z piętra niżej, jakby coś stłukło się, strącone na podłogę. Otworzyłeś oczy, niechętnie wstając i narzucając na ramiona zapinany na guziki sweter. „Pewnie kot, za dużo się ich tu roi...” - pomyślałeś, wychodząc z waszej prowizorycznej sypialni i zamykając za sobą drzwi, cicho, by nie obudzić śpiącego Toma.
Przetarłeś oczy, schodząc po schodach, uważnie stawiając stopy na skrzypiących, spróchniałych stopniach. Gdzieś w ich połowie zdałeś sobie sprawę, że to wcale nie musi być kot. W tym samym momencie znowu usłyszałeś jakiś dźwięk.
Wrócić na górę i obudzić Toma, czy samemu sprawdzić co się dzieje?
Już nie jeden raz wybudzałeś go pod pretekstem tego, że ktoś może być w waszej kryjówce. Za każdym razem alarm był fałszywy, za każdym razem wychodziłeś w oczach Toma na debila. I tchórza. To było chyba nawet gorsze.
Następny stopień był ruchomy, właściwie już prawie oderwany od reszty schodów. Pochyliłeś się, po czym bez większego trudu wyrwałeś do końca deskę, będącą kiedyś podstawą stopnia, która odchyliła się z głuchym jękiem. Przeskoczyłeś brakujący stopień, po czym znowu zacząłeś schodzić po schodach tak bezgłośnie jak mogłeś, wyłapując z ciszy każdy najmniejszy dźwięk. Nie słyszałeś jednak niczego, prócz własnego oddechu i dudniącego serca.
Gdy znalazłeś się na niższym piętrze byłeś już całkowicie spokojny, nawet lekko się uśmiechałeś. Deskę, którą dzierżyłeś niczym miecz, oparłeś teraz o ścianę, po czym pochyliłeś się, by pogłaskać kota wylegującego się na dywanie. Prawdopodobnie uratowało ci to życie.
Kula wbiła się gdzieś w framugę, przelatując tuż nad twoją głową. Wiedziałeś że na pistolet założony był tłumik, ale huk i tak rzucił cię na kolana. Ze strachem i zdezorientowaniem przycisnąłeś dłonie do uszu, szeroko otwarte oczy wbijając w trzęsącą się, stojącą o niecałe dwa metry od ciebie postać.
Chłopak był w mniej więcej w twoim wieku, ubrany z workowatą bluzę i podarte spodnie. Twarz miał bladą i chorobliwie chudą, z niezdrowo wystającymi kośćmi policzkowymi. Nawet mimo tego była ona całkiem ładna, okalana brudnymi, przydługimi blond włosami. Oczy miał stalowo niebieskie i przestraszone. Oczy w których można się zakochać jeśli będzie się w nie patrzeć zbyt długo. Oczy bardzo podobne do oczu Toma.
W drżących dłoniach trzymał pistolet. Glock. Broń o prymitywnym wyglądzie. Próbował ją odbezpieczyć, ale drżał, drżał jak osika i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Wstałeś powoli na równe nogi, a on krzyknął. Oczy miał wilgotne, jakby zaraz miał się popłakać.
Chwyciłeś porzuconą deskę i jednym, chwiejnym krokiem pokonałeś odległość dzielącą cię od intruza. Miał tyle czasu by wystrzelić, ale zamiast tego wypuścił broń na podłogę, unosząc ręce w górę. „Poddaję się...!”.
Uderzyłeś go w skroń, a potem deska wyślizgnęła ci się spomiędzy palców. Chłopak upadł na posadzkę, a ty obok niego. Chwyciłeś go za kaptur i przyjrzałeś się jego twarzy. Gdy upadał rozbił wargę, a ze skroni sączyła mu się krew. Charczał, a ty dopiero teraz zdałeś sobie sprawę, że już nie trzymasz materiału, a pod palcami czujesz szaleńczo szybki puls. Spojrzałeś mu w oczy, bardzo ładne oczy, oczy osoby która wtargnęła do twojego domu, osoby która czyhała na twoje życie, osoby która czyhała na życie Toma, śmieć, szumowina, truchło, truchło...
- Harry, przestań! - Zimne dłonie zaciskały się na twoich nadgarstkach, ale ty ciągle trzymałeś go za gardło, ciągle uderzałeś jego głową o
kant stołu
szafkę na buty
Dum.
Dum.
Dum.
ciągle wiedziałeś, że robisz to, co musisz, że on jest niebezpieczny, że celował do ciebie z broni, że chciał zabić ciebie i chciał zabić Toma.
- Harry to tylko jakiś ćpun, przestań! - Rozluźniłeś palce i zamknąłeś oczy. Wstrzymałeś oddech i odchyliłeś głowę. Tom objął cię od tyłu i z trudem dźwignął z podłogi. Byłeś bezpieczny.



- Totalnie powinniśmy kupić krakersy w kształcie zwierzątek. Potrzebujemy w naszym życiu trochę urozmaicenia! - Wrzuciłeś do kosza na zakupy kolorowe pudełko, patrząc na Toma wyzywająco. Ten westchnął tylko, sięgając do koszyka i wyciągając z niego przekąskę.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Tak, krakersy w kształcie zwierząt są super, ale już o tym rozmawialiśmy, będziemy odżywiać się zdrowo. - Tom uśmiechnął się, znacząco spoglądając na pudełko które trzymał w rękach. - Bez glutenu. Tak samo super..
- Niby co w nich takiego super? - Oburzył się, zakrywając koszyk dłońmi. - Nie dość, że nudne z wyglądu to jeszcze smakujące jak karton.
- A ja je lubię! Poza tym już o tym rozmawialiśmy, musimy zacząć odżywiać się zdrowiej!
- To co w takim razie robi tu ten wielki słoik masła orzechowego?
- Kocham masło orzechowe, Harry. Nasza miłość jest wieczna i nie da się nas rozłączyć.
- Oh, bo zrobię się zazdrosny...
- Sam kochasz masło orzechowe.
- Może być w tym trochę racji... - kobieta która stała obok nich z koszykiem wypełnionym zakupami zaczęła się śmiać, rzucając w ich stronę ukradkowe spojrzenia. Tom uśmiechnął się do niej życzliwie, a gdy odwróciła głowę wrzucił do jej torebki maleńką pluskwę. W tym czasie wrzuciłeś do waszego koszyka kolorowe pudełko.
- Wiesz co idealnie pasuje do masła orzechowego? Krakersy w kształcie zwierzątek.



Jego palce suną po twojej nagiej skórze, ledwo ledwo jej dotykając, jednak masz wrażenie że zostawiają za sobą ognistą ścieżkę, biegnącą od kości biodrowej, przez białą skórę naciągniętą na wystające żebra, aż do linii obojczyków. W każdej chwili mogłeś stanąć w płomieniach. Nie żebyś miał coś temu naprzeciw.
Jego palce zawędrowały na twoją szyję, na linie szczeki, za ucho, wplątały się w włosy, zaborczo przyciągając twoją twarz do jego twarzy, czerwieniąc twoje usta. Czułeś jego gorący oddech i płonąłeś, wiedziałeś o tym, ale to było w porządku. Jego pocałunki tworzyły kolejną ścieżkę ognia na twoim ciele, a ty chciałeś być tylko bliżej i bliżej niego, chciałeś być z nim jednym, chciałeś żeby to się nigdy nie skończyło. Splotłaś razem wasze nogi, wasze palce, oparłeś głowę o jego ramie i zacisnąłeś powieki, wdychając jego zapach, swój zapach, który zatarł się w jedno.


Tom się spóźniał. Miał pojawić się w waszej nowej lokacji najpóźniej o trzeciej, powtarzał to chyba z dwadzieścia razy, tak samo jak co najmniej dwadzieścia razy powtarzał, że nie musiałeś na niego czekać. Ale czekałeś. Zawsze czekałeś.
Pojawił się w okolicach piątej. Słońce już dawno wstało, a ty piłeś szóstą kawę. Jej gorzki smak mieszał ci się w ustach z goryczą niepokoju. Kiedy wszedł do pokoju, w pierwszej chwili nawet go nie poznałeś. Coś innego niż zazwyczaj malowało się na jego twarzy.
Gniew.
Spojrzałeś na niego pytająco, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. Usiadł na krześle, odwrócony do ciebie plecami i bębnił palcami o stół.
- Co się... - zacząłeś, ale on przerwał ci z rozdrażnieniem.
- Nic, Potter. Trzymaj się swoich sprawa. - Jego głos był obcy i odległy. Powoli podszedłeś do niego, okrążając stolik przy którym siedział i stając mu naprzeciw. Ciągle na ciebie na patrzył, wzrok wbijając w koronkową serwetę na stole, na której miarowo zaciskał palce. Jego dłonie były brudne, a pod paznokciami miał ziemię. Przełknąłeś ślinę, próbując pozbyć się guli w gardle.
- Tom...czy wszystko jest w porządku? - Wreszcie spojrzał na ciebie, uśmiechając się sztucznie.
- W najlepszym. Wszytko jest, kurwa, perfekcyjnie. A teraz spierdalaj do swojego kąta i poczytaj sobie, czy coś. - Zacisnąłeś dłonie w pięści i również się uśmiechnąłeś, chociaż wcale nie było ci do śmiechu.
- Tak? Okej, nie ma sprawy, zobaczymy co powiesz gdy będziesz mnie potrzebować.
- Potrzebować? - Tom zaśmiał się cicho, po czym wstał, teraz delikatnie nad tobą górując. - Dlaczego niby miałbym cię potrzebować, co?
Obszedł stół, znajdując się teraz tuż przy tobie i ciągle się zbliżając. Zacząłeś się cofać, milcząc. Nie miałeś pojęcia co się dzieje.
- No, Harry, po co mi ty? Na co mi się przydajesz?
- ...zależy ci na mnie. - Oparłeś się plecami o ścianę, a on był zdecydowanie zbyt blisko ciebie. Nie mogłeś się już cofnąć i chciałeś go odepchnąć, ale nie mogłeś.
- Naprawdę? Tak ci się wydaje? - Warknął. Położyłeś dłonie na jego ramionach, delikatnie próbując go od siebie oddalić, a on zawył. - Nie dotykaj mnie!
W następnej chwili upadasz na podłogę, a ze skroni ścieka ci cienka stróżka krwi, po tym jak twoja głowa uderzyła o ścianę. Strzaskane okulary leżą obok stóp stojącego nad tobą Toma, który jest teraz wielką, niewyraźną plamą. Nagle znajdujesz się w jego ramionach, twoja twarz zatopiona w gryzącym swetrze, jego usta wypowiadające niewyraźne prośby o wybaczenie.



- Wiesz... - Tom postawił przed tobą kubek z gorącą kawą. - Bardzo ci z tą blizną do twarzy. Dodaje ci męskości. No i wiesz, jest w kształcie błyskawicy, to świetne!
Chwytasz w dłonie kubek i sączysz łyk, opierając się wygodnie na krześle. Jest ładny, ciepły dzień, co nie zdarza się teraz tak często. Tom siada obok ciebie i pije swoją kawę, razem z tobą wyglądając za okno.
- Przejdziemy się gdzieś? - pyta, po czym układa stopy na pufie, leżącej przed nim. - Albo nie, zapomnij, nigdzie mnie dziś nie wyciągniesz. Będę się lenił cały dzień i tobie też to radzę.
- Tom. - odzywasz się, odkładając pusty kubek na ławę. - Nie chcę już z tobą dłużej być. Chcę wrócić do domu.
Jego twarz ciągle ma ten sam wyraz, nie zmienia go również kiedy odpowiada.
- W takim razie odejdź.
- To tyle? - pytasz, nie śmiąc na niego spojrzeć.
- A co, myślałeś że będę cię tu trzymać? Nie potrzebuję cię. Nigdy nikogo nie potrzebowałem i zawsze wszystko robiłem sam. Już kiedy byłem mały robiłem wszystko sam. Sam chodziłem po Londynie, wiesz? I mogę mieć takich jak ty na zawołanie. - wzdrygasz się, uciekając wzorkiem jak najdalej od jego pogodnej twarzy. - Wynoś się, Potter.



Przeskoczyłeś przez zamkniętą bramę parku i ruszyłeś przez zmrożone kłębki trawy. Było tam tak samo pusto jak w okolicznych uliczkach. Doszedłeś do huśtawek i usiadłeś na jedynej, która nie została wyłamana przez nieznanych ci chuliganów. Świeża blizna na czole dawała ci co jakiś czas o sobie znać, ale mało cię to obchodziło.
Zacząłeś bujać się na huśtawce, wpatrując się w bezgwiezdne, zachmurzone niebo. Ostatnim razem gdy byłeś w tych okolicach byłeś o dwa lata młodszy, chociaż wydawało ci się, że minęło co najmniej dwadzieścia lat. Dwa lata robienia i widzenia rzeczy, o których nikt nie chciałby pamiętać. Dwa lata spędzone z osobą z którą nigdy nie powinieneś się wiązać. Dwa lata z dala od domu. Dwa lata wycięte z życiorysu. Dwa lata, po których w końcu miałeś wrócić do...do czego? Do przyjaciół? Nie miałeś żadnych. Rodziny? Pewnie tęsknili za tobą raz na jakiś czas, gdy akurat nie mieli w planach wyjazdu w Alpy albo spotkania związanego z czymś-ważniejszym-od-ciebie-kochanie. Może Syriusz za nim tęsknił. Zastanawiał się gdzie jesteś. Może uznał po prostu, że to zwyczajna młodociana ucieczka od rodziny, by pobyć trochę samotnym i wolnym, taka jaką sam sobie przed laty zafundował. Tak bardzo w stylu Syriusza.
Odetchnąłeś zimnym powietrzem, myśląc o tym, że może osobą która tęskni najbardziej za twoim dawnym życiem jesteś ty. Koniec ucieczek w środku nocy, koniec zimna wkradającego się pod twoją kołdrę, koniec głodu, koniec...koniec bycia pod czyimiś rozkazami. Wolność? Wolność to było dla ciebie pojęcie względne, a może po prostu nigdy jej nie zaznałeś.
Nie miałeś pojęcia, jak długo siedziałeś na huśtawce, zanim twoje smętne rozmyślenia przerwały jakieś głosy. Podniosłeś głowę i rozejrzałeś się. Latarnie z otaczających park ulic rozsiewały mglistą poświatę, na tyle jednak jasną, że mogłeś dostrzec grupkę osób zmierzających przez park. Wstałeś pośpiesznie ze swojego miejsca i ruszyłeś ulicą w stronę własnego domu.
Minąłeś znajomy spożywczak, kościół, przez chwilę gapiłeś się na nowy budynek – kino? Na takim zadupiu? - po czym znalazłeś się na swojej ulicy. Twój dom był na samym końcu, a ty odetchnąłeś głęboko nocnym powietrzem i rzuciłeś się biegiem, otoczony latarniami. Niecałą minutę później stałeś na własnym ganku i stukałeś do drzwi. Czekałeś tam z bijącym sercem, aż ktoś przyjdzie i otworzy, patrząc na ciebie ze zdumieniem i radością. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę z tego, że drzwi są otwarte. Wydało ci się, że twoje serce staje i podchodzi do gardła. Była druga w nocy, a jego rodzice nie należeli do ludzi zostawiających na noc otwarte drzwi. Nacisnąłeś klamkę i wszedłeś do środka, niemal przebiegając przez korytarz, od progu nawołując imiona rodziców. W środku było cicho, tak cicho ,że miałeś wrażenie że istnieje tylko ta cisza. Zastygłeś, gdy drzwi do kuchni uchyliły się.
Na początku zobaczyłeś drżącą dłoń o długich paznokciach, zaciskającą się na framudze. Potem zobaczyłeś znajomą szopę czarnych włosów.
- Syriusz! - krzyknąłeś, czując niezmierzoną ulgę. On poderwał głowę, patrząc na ciebie z niedowierzaniem, a drzwi otworzyły się na całą szerokość.
- Harry... - jęknął. Po jego twarzy spływały łzy. - Uciekaj!
Ponad jego ramieniem mogłeś zobaczyć dwie osoby, bezwładnie ułożone przy kuchennym stole
o boże
dudnienie
i jedną stojącą przy oknie, z uniesioną dłonią w której był
- Tom, nie! - zdążyłeś krzyknąć.



Siedzisz pod wschodnią ścianą w waszym ostatnim domu. Jesteś opatulony kocem, ale i tak trzęsiesz się z zimna - okna są szeroko otwarte, a płatki śniegu wpadają przez nie na podłogę. Zaciskasz sine wargi i patrzysz na swoje dłonie, pokryte gęsią skórką. W gardle masz sucho, oczy masz czerwone i podpuchnięte, a gdy podnosisz głowę i patrzysz na Toma, masz w nich nienawiść.
On siedzi pod zachodnią ścianą, w kokonie z drugiego koca, drżący z zimna jak osika i patrzący w swoje stopy, wystające spoza koca. Porusza nimi, znudzony.

- Tom, nie! - Harry zdążył krzyknąć. Syriusz spojrzał na niego bez zrozumienia, po czym upadł na podłogę, jego twarz przy stopach Harrego. Stróżka krwi spływała z niegroźnej rany po uderzeniu, które Tom zaserwował mu w tył głowy. Spojrzał na Harrego z czarującym uśmiechem.
- Co tam? - zapytał, chowając broń do luźno narzuconego na ramię plecaka.



- Dlaczego? - pytasz, ledwo słyszalnym szeptem. Tom wygląda przez okno.
- Od dawna byli na liście. Twoja mama robiła dużo niegrzecznych rzeczy. Tatuś nie lepszy. - odpowiedział wymijająco, głosem wypranym z emocji. Zacisnąłeś dłonie w pięści, paznokcie wbijając w skórę tak mocno, że od razu wykwitły na niej czerwieniące się półksiężyce.
- A Syriusz? - zapytałeś. - On nie był na liście?
- Nah. Twój tatuś chrzestny było o dziwo czysty jak łza. Teraz co prawda może mieć pewne kłopoty po tym co zobaczył,ale...- zadrżałeś i zacisnąłeś powieki, ostatkiem sił powstrzymują się przez rzuceniem się na Toma. - ...no cóż, może mu się upiec. Jeśli nie powie nikomu co widział...jeśli ktoś go do tego przekona.
- Jesteś tylko informatorem! - uderzyłeś pięścią o ścianę. Teraz krzyczałeś, a on nareszcie patrzył prosto na ciebie. - Dlaczego wykonywałeś tę robotę?! Jesteś, cholera, informatorem!
Tom uśmiechnął się. „To twoja wina. Wszystko to twoja wina.”
- Nienawidzę cię. - mówisz, desperacko oczekując na jakiekolwiek emocje pojawiające się na twarzy Toma. Ten wzruszył jedynie ramionami.
- Jak wielu innych.




Tom leży na brudnym materacu który stargał wcześniej z wyższego piętra. Nawet nie miałeś ochoty zastanawiać się jak powstała większość pokrywających go plam, ani co poczynał sobie wcześniejszy właściciel domu. Tom oddychał głęboko i spokojnie. Ostrze noża który trzymałeś w dłoni dotykał jego skóry za każdym razem, gdy wydychał powietrze, ale tak delikatnie, że pewnie wręcz niewyczuwalnie.
Zdałeś sobie sprawę że Tom nie spał dopiero w momencie, gdy położyłeś większy naciska noża na jego szyi, a on otworzył oczy, jak na zawołanie, jakby tylko na to czekał.
Miał takie niesamowite oczy. Jakby wyryte z lodu, zimne i przejrzyste, czyste. Zawsze tak nieprzeniknione.
- Masz piękne oczy. - Tom wypowiedział te słowa, a ty zdałeś sobie sprawę, że podobne myśli musiały przechodzić przez jego głowę.
- Jak ja cię nienawidzę. - mówiłeś słabo, nie odrywając wzroku od jego oczu.
- Wiem. - spomiędzy warg Toma wydobył się jedynie szept. - Ja ciebie też.
Opuściłeś nóż, który następnie ześlizgnął się spomiędzy twoich palców i upadł obok półsiedzącego w tym momencie Toma.
W tej samej chwili jego palce znalazły się na twoim nadgarstku i zmierzyły wyżej, tylko wyżej, a w końcu jego dłoń oparła się na twoim ramieniu, a on wyprostował się i, w tym momencie górując nad tobą, nachylił się do pocałunku.
- Kurwa mać... - leżałeś pod nim, a on ściągnął z ciebie bluzę i rzucił w kąt pokoju. Jego ruchy były chaotyczne i niecierpliwe, twoje zresztą były takie same, gdy zdzierałeś z niego koszulę, myśląc tylko o twoich ustach na jego bladej, poranionej skórze. Wtulasz się w niego, pragnąc każdego kawałka jego ciała, zsuwasz z siebie spodnie. Tom odrywa się od ciebie i zawisa nad tobą, jego twarz zarumieniona, usta zaczerwienione, oczy niezdrowo błyszczące. Trwa tak chwilę kompletnie bez ruchu, po czym zrywa z ciebie bokserki, paznokciami zahaczając o skórę przy twojej kości biodrowej odrobinę za mocno.
Nagle znowu jesteście jednym, ciało przy ciele, skóra wtapiająca się w skórę, jego usta przy twojej szyi, jedna dłoń złączona z twoją, druga zakrywająca ci wargi, gdy wydobywa się spomiędzy nich bolesny jęk.
- Wybacz... - mamrocze, ale obaj wiecie że nieszczerze. To nie pora na delikatność, każdy ruch jest bolesny, ale nie obchodzi cię to, ważne że jesteście teraz nie do rozłączenia, że stanowicie całość i że nie musicie już nawet myśleć, musicie już tylko być.
W tej chwili nic innego nie ma już dla ciebie znaczenia.

3 komentarze:

  1. You need kościół, kościół,
    Kościół is what you need!

    OdpowiedzUsuń
  2. Może nie powinnam komentować. Może nie powinnam czytać. Może już Cię tu nie ma. Ale skomentuję, przeczytałam i mam nadzieję że jednak gdzieś jesteś. Pierwszy raz spotkałam się z tym shipem i od razu się zakochałam. Nigdy jakoś nie myślałam o tych postaciach razem. Fabuła jest doskonała. Wspomnienia splątane z teraźniejszością. Urywane fragmenty, które tworzyły chaos, ale kontrolowany przez autorkę. Cała historia przedstawiona w innym uniwersum. Zabójstwa Toma. Strach Harry'ego. I ta ,,miłość". Skomponowane idealnie przez artystę piszącego to opowiadanie. Możliwe że napisałam bzdury. Bez sensu. Możliwe że oszalałam. Możliwe że jestem psychopatką. Ale co tak na prawdę oznacza słowo ,,możliwe"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zasługuję na tak miłe słowa. Ślicznie dziękuję.

      Usuń